UFC 134 „Silva vs Okami”: wielki wieczór „Spidera” i brazylijskiego MMA! Wyniki!
Dodatkowo Japończyk prowokacyjnie przygotowywał się do walki z największym wrogiem brazylijskich fanów jakim stał się pokonany wcześniej przez Silvę, dopingowicz i prowokator Chael Sonnen z USA, który zapowiadał, że wystąpi w narożniku Yushina. Po protestach sponsorów i prawdopodobnie UFC złotoustego pomocnika zatrzymano w miejscu jednak. Czy to może ostudziło zapał Okamiego i miało istotny wpływ na walkę? Śmiemy wątpić, bo Silva jest fenomenem i to zadecydowało o jego wygranej.


Yushin Okami początkowo nie dał się zjeść presji w swojej pierwszej walce o pas mistrza UFC i zarazem rewanżowi ze „Spiderem” i radził sobie nieźle przez pierwsze starcie. Silva walcząc w odwrotnej dla siebie pozycji próbował zaskoczyć pretendenta ale ten konsekwentnie uderzał długim prawym prostym i od połowy rundy potrafił zablokować mistrza przy siatce octagonu w klinczu a nawet próbować obalenia. Wymiana ciosów podbródkowych i kopnięć kolanami nie przyniosła korzyści nikomu ale pozwoliła prawie do końca przetrwać Okamiemu bez strat. Prawie, bo niemal na sekundy przed końcem rundy złapał highkick na głowę i Andersonowi zabrakło czasu by go wykończyć.
Co się odwlecze to nie uciecze mówi stare porzekadło i faktycznie miało ono tu zastosowanie. Z Okamiego uszło powietrze w drugim starciu albo przekalkulował licząc na długą pięciorundową batalię. Nie atakował zdecydowanie i chciał bić się w stójce z zawodnikiem, który jest mistrzem głównie w tej płaszczyźnie. Pierwsze trafienie prawym prostym posłało go na deski, ale Anderson, który podkręcił tempo łaskawie dał mu wstać, chociaż mógł zaatakować. Okami niepomny doświadczenia dalej próbował wymieniać ciosy i załapał się ponownie na prawy a potem lewy sierp i leżąc na plecach z rozbitym nosem nie miał szansy na obronę.
Seria demolujących uderzeń pięściami i łokciami pokazała znanemu z wrażliwości sędziemu Herbowi Deanowi, że powinien reagować tym razem we właściwym momencie i tak by nie było wątpliwości. Być ich nie mogło, bo Anderson jest prawdziwym mistrzem a na swoim brazylijskim terenie przy fantastycznej publiczności jest „Supermanem” dla Okamiego a w zasadzie „Spidermanem”. Nie można tu nic dodać poza faktem, że była to kolejna fantastyczna obrona pasa mistrzowskiego w wykonaniu brazylijskiego fenomenu, jaki nie ma odpowiednika w UFC.

W poprzedzającym główną walkę wieczoru także rewanżowym starciu brazylijskiego byłego mistrza Pride i UFC Mauricio „Shoguna” Rua (20-5 MMA, 4-3 UFC) z Forrestem Griffinem (18-7 MMA, 9-5 UFC) nie było poezji. Walczącego w „barowym” stylu Brazylijczyka właśnie za ten styl uwielbiają kibice. „Shogun”, który zebrał od Forresta kiedyś w debiucie w UFC straszliwe lanie początkowo nie mógł się wstrzelić swoimi uderzeniami w spiętego i przestraszonego rywala. Kiedy już uderzenia popularnie zwane cepami weszły było po walce a sędzia dał się odegrać Mauriciowi za dawną klęskę. Kilka silnych młotkowych uderzeń mocno weszło na głowę Forresta, który już moment wcześniej był wyłączony z możliwości obrony, ale tak to już jest.
Griffin zapewne robiłby to samo, gdyby mógł i był u siebie. Publiczność dała mu odczuć, że nie jest lubiany w Kraju Kawy już na wejściu a potem było tylko gorzej i gorzej. Rua z kolei pokazał, że potrafi opanować presję ale niewiele poza tym. Zwycięstwo nad mocno rozbitym już rywalem nie było odniesione w porywającym stylu i nie wróży ono powrotu „Shogunowi” na tron wagi półciężkiej. Było to widoczne gołym okiem. Styl pozostawiał wiele do życzenia, ale zwycięstwo jest zwycięstwem i było szalenie ważnie nie tylko dla publiczności, ale głównie dla Mauricio.
Jako „Walką Wieczoru” nagrodzoną jednym z najwyższych bonusów w wysokości 100 tysięcy dolarów uznano starcie w głównej karcie walk Brazylijczyka Edsona Barboza (9-0 MMA, 3-0 UFC) z Rossem Pearsonem (12-5 MMA, 4-2 UFC), ale to chyba jakieś niedopatrzenie, bo chociaż twardy i szybki bój mógł się podobać to jednak z jego oceną przeholowano delikatnie. Dodatkowo z przebiegu walki to raczej Anglik powinien wygrać ten pojedynek ale kto przy takiej Sambie zawracałby sobie tym głowę?

Osobna kwestia to występ Antonio Rodrigo Nogueiry (33-6-1 MMA, 4-2 UFC). Wielka legenda, prawdziwy wojownik i postać światowego MMA nie zawiódł brazylijskiej publiczności. Jeśli ambitnemu Brendanowi Schaubowi (8-2 MMA, 4-2 UFC) wydawało się, że może coś zdziałać w tym pojedynku to szybko musiał zweryfikować swoje marzenia. Doskonale dysponowany „Minotauro” zwany też „Big Nog” w odróżnieniu od mniejszego brata bliźniaka od początku wiedział po co wyszedł do octagonu. Po trzech minutach było po wszystkim, gdy pod siatką octagonu poszedł do natarcia uwieńczonego kapitalną serią ciosów, po której Schaub padł a sędzia przerwał walkę. Brazylijscy fani oszaleli w tym momencie z radości, bo były spore obawy o dyspozycję leczącego urazy mistrza. Rodrigo zasłużył na bonus 100 tysięcy dolarów zdaniem organizacji UFC i były to chyba najlepiej wydane pieniądze tego wieczora.
Wspaniała publiczność z Rio jednak miała także „łyżkę dziegciu w beczce miodu” – by sparafrazować polskie powiedzenie, gdy zawiódł ją Artur Luiz Cane (11-4 MMA, 4-4 UFC) otwierający walki głównej karty. Bułgarski twardziel Stanislav Nedkov (12-0 MMA, 1-0 UFC) pokazał, że nie ma straconych szans. Można wygrać po pobycie na deskach, ze złamanym nosem ale nie ze złamaną wiarą w sukces. Nedkov był cichym bohaterem wieczoru. Z drugiej strony jak ten pojedynek mógł przegrać Cane pozostanie jego gorzką tajemnicą.
Bułgar na urozmaicone ataki w stójce leworęcznego Cane miał tylko chaotyczny prawy cep, który ciął regularnie powietrze, bo tak czytelną techniką dałby się chyba trafić na tym poziomie przysłowiowy ślepiec. Nedkov był systematycznie niszczony uderzeniami i po dwóch minutach wydawało się, że gość z Europy Wschodniej zaplątał się przypadkiem na arenę gdzie walczą artyści. Na jego tle „Banha” był artystą. Na minutę przed końcem Stanislav zaliczył deski i miał złamany nos, ale wyczekał i jakimś cudem trafił sierpem Cane, który obrócił się i zaczął uciekać. Bułgar jednak wykorzystał szansę i serią ciosów zdemolował na siedząco Brazylijczyka szokując publiczność, która oniemiała w tym momencie. Tej walki nie można było przegrać, a jednak Cane tego dokonał. To wielka sztuka.
Poza główną kartą walk warto wrócić uwagę na zwycięstwa Thiago Tavaresa (16-4-1 MMA, 6-4-1 UFC), który pokonał bardzo doświadczonego Spencera Fishera (24-8 MMA, 9-7 UFC) i nade wszystko na kolejną wygraną Rousimara „Toquinho Palharesa (13-3 MMA, 6-2 UFC) nad Danem Millerem (13-6 MMA, 5-5 UFC). Najlepszy specjalista w MMA od tzw. „skrętówek” czyli dźwigni na nogi pokazał się w pełno przekrojowym pojedynku, który zdominował zdecydowanie. W zasadzie powinna zakończyć się już w pierwszej rundzie. Walka była horrorem ale głównie dla obijanego Dana choć miał raz swoją szansę, gdy rzucił na moment na deski Rousimara.
Miller tak jak niedawno jego brat walczący w wadze lekkiej niewiele miał do powiedzenia w tej walce choć bronił się dzielnie. Millerowie ten miesiąc niestety muszą spisać na straty a Palhares chyba już powinien dostać kolejny „eliminator” przybliżający go do walki o pas. Miejmy nadzieję, że tym razem nikt nie zastosuje wazeliny jako środka przeciw chwytom za nogi jak podejrzewamy, że zrobił wcześniej Nate Marquardt choć nikt nikogo wówczas za rękę nie złapał…przepraszamy za nogę.
Gala zakończyła się pełnym sukcesem organizacyjnym, ale już prezes Dana White ogłosił moment po gali, że UFC było obecne w 30 mln domów. Zaś 14 tysięcy widzów szalało z radości lub smuciło się na trybunach HSBC Arena. Jedynym zmartwieniem w tej sytuacji wydaje się być brak bonusu za „Poddanie Wieczoru” co jest rozczarowujące w kraju gdzie narodziło się nowoczesne Jiu-Jitsu, które dało największy asumpt w walkach MMA, ale cóż jak widać Brazylijskie Jiu-Jitsu to już nie wszystko w dzisiejszym MMA i przed jego siłą wielu nauczyło się bronić. Organizacja rozpędzona sukcesem pierwszej po kilkunastu latach gali w Kraju Kawy zamierza zorganizować kolejne show, który przyciągnie 100 tysięcy widzów w 2012 roku. Biorąc pod uwagę rozpędzoną gospodarkę Brazylii z coraz wyższym PKB na głowę mieszkańca 203 mln narodu, może to być jeden z największych hitów w historii nie tylko sportów walki.
Komplet wyników:
Walki eliminacyjne
145lbs.: Yves Jabouin pokonał Iana Lovelanda przez niejednogłośną decyzję 2-1 (27-30, 29-28, 29-28)
155lbs.: Yuri Alcantara pokonał Felipe Arantesa przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 29-28)
170lbs.: Erick Silva pokonał Luisa Ramosa przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (0:40 min)
145lbs.: Raphael Assuncao pokonał Johnny Eduardo przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
170lbs.: Paulo Thiago pokonał Davida Mitchella przez decyzję 3-0 (30-27, 30-27, 30-27)
185lbs.: Rousimar Palhares pokonał Dana Millera przez decyzję 3-0 (29-27, 30-27, 30-25)
155lbs.: Thiago Tavares pokonał Spencera Fishera przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie (2:51 min)
Główna karta
205lbs.: Stanislav Nedkov pokonał Luiza Cane przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (4:13 min)
265lbs.: Antonio Rodrigo Nogueira pokonał Brendana Schauba przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (3:09 min)
155lbs.: Edson Barboza pokonał Rossa Pearsona przez niejednogłośną decyzję 2-1 (29-28, 28-29, 29-28)
205lbs.: Mauricio ‘Shogun’ Rua pokonał Forresta Griffina przez TKO (uderzenia) w (1:15 min)
Main event
185 lbs.: Anderson 'Spider’ Silva pokonał Yushina Okami przez TKO (uderzenia) w 2 rundzie (2:04 min)




















