KSW 14 „Dzień Sądu”: podsumownie i wyniki gali!
Z grubsza to co ujrzeliśmy można nawet nazwać niezłą walką MMA, aczkolwiek widzowie niewiele zobaczyli poza jednym obaleniem wykonanym przez Pudzianowskiego i wywrotkę monstrualnego Butterbeana, który niczym żuk – gdy przewrócił się na plecy nie miał już możliwości podnieść się o własnych siłach – sam z siebie a co dopiero gdy leżał na nim 118 kilogramowy rywal, który tłukł ile wlezie choć dość nieporadnie. No cóż, na świecie dziś toczy się dziesiątki podobnych walk, aczkolwiek nie tak ciężkich wagowo i gatunkowo. Koniec końców Pudzianowski wygrał z przereklamowanym rywalem i przedłużył swoje szanse na pobyt w organizacji KSW, która ustami swoich decydentów zapowiedziała, że w przypadku przegranej „Dominator” nie dostanie kolejnej szansy. Swoją drogą to los bywa przewrotny, ale Pudzianowski szansę sobie wywalczył na ringu – pokonując monstrum wagowe jakim bez wątpienia jest sympatyczny prywatnie Eric Esch.
Dodatkowo za kolejną szansą przemawia fakt, że w KSW Pudzianowski jeszcze nie przegrał w KSW, bo to stało się tylko raz w organizacji „Moosin”, której współwłaścicielem jest..Eric Esch. Tak dokładnie ten sam, który w sobotę walczył w Łodzi i zmienił się w „Butterbeana”. Niestety to nic nie pomogło mu w starciu z nową nadzieją polskiego ciężkiego MMA, która przyblakła trochę na wskutek klęski z Timem Sylvia, ale teraz będzie mogła zakwitnąć na nowo. Prawdopodobnie możemy spodziewać się drugiej fali „Pudzianomani”, która nawiedzać nas zacznie niczym letnie powodzie. To niemal pewne a tym bardziej, że „Dominator” kolejny raz obiecał „tanio skóry nie sprzedać” i słowa dotrzymał choć jej ceny w tym wypadku pewnie nie poznamy. Eric sportowo pogratulował zwycięstwa po walce Pudzianowskiemu i na tym zakończył swój pobyt na ringach w Polsce. Pudzian po walce dość skromnie odniósł się do wygranej, dziękując sztabowi trenerskiemu i obiecując kolejne cele jakie chce osiągnąć w MMA.
Drugi pojedynek to starcie dwóch najbardziej zacietrzewionych wobec siebie byłych kicboxerów i bokserów, którzy na arenie MMA postanowili (za namową) załatwić swoje prywatne animozje, co publiczność mniej związana ze sportami walki przyjmowała z żywym zainteresowaniem i aplauzem. Mowa oczywiście o Przemysławie Salecie (1-1) i enfant terrible polskiego sportu Marcinie Najmanie (0-2). Obaj mieli już epizody na tym polu, więc trudno ich bratobójczy bój traktować jako zupełne novum. Po prostu była okazja na porachunki, oraz występ i obaj celebryci mieli okazję do pokazania się kilkumilionowej rzeszy widzów, przedkładających oglądanie telewizji w sobotni wieczór nad np. wyjścia w tzw. miasto.
Mieliśmy zatem taniec z gwiazdami, big brother i słodką zemstę w jednym jako alternatywę. Sumując: dwa obalenia, jedno przetoczenie i kilkadziesiąt ciosów (głównie w parterze) nie wyrządziły nikomu krzywdy a i tak wygrał ten, który miał wygrać, choć zanim nastąpił happy end było trochę emocji i drżenia serc. Saleta pokazał serce tego wieczora – gdy nie pękł pod gradem ciosów i naporu Najmana. Ten z kolei musiał poddać walkę po odegraniu roli szwarc charakteru. On też pokazał serce, ale głównie przy wyjściu do ringu gdy publiczność jawnie demonstrowała niechęć wobec niego gwiżdżąc ile wlezie. W walce Najman chciał wygrać i do pewnego momentu szło mu nieźle, później jednak role się odwróciły i było po walce. Deklarowanego odejścia od sportu chyba jednak nie będzie z jego strony – raczej nie ma co na to liczyć. Tak jak zapowiadał Saleta: dla Najmana był to „Dzień Sądu” zgodnie z tytułem gali i słowa dotrzymał.
To na co czekali prawdziwi fani MMA to walka Jana Błachowicza (13-2) i Daniela Tabery (16-3-3) z Hiszpanii, której stawką był pas mistrzowski turnieju w wadze półciężkiej. Obaj dotarli do niego po walkach na wcześniejszej edycji. Błachowicz to wielka nadzieja polskiego MMA, które potrzebuje sukcesów a ostatni tydzień nie był dobry dla tej dyscypliny, by wspomnieć tylko porażki dwóch kluczowych polskich zawodników występujących w prestiżowych organizacjach.
Polak nie zdobył łatwo pasa, ale po ciężkiej walce w której pokazał pełną przekrojowość i demonstrując nie tylko efektowne techniki, ale także skuteczne. Był czujny, szybki i lepiej wyszkolony technicznie – dlatego wygrał i zademonstrował, że jest gotowy do walk międzynarodowych w wielkich organizacjach. Czekamy zatem na potwierdzenie tej dyspozycji w UFC lub Strikeforce lub innej liczącej się organizacji.
Walka Krzysztofa Kułaka (24-12-2) i Daniela Dowdy (5-4) mogła się podobać, ale pojedynek zdecydowanie zdominował ten pierwszy z wymienionych. Co ciekawe już niemal od połowy pierwszej rundy zaczął sobie nieźle poczynać w parterowych wymianach, w których do tej pory celował pochodzący ze Szczecina „Kociao”. Złożyła się na to nie tylko dobra dyspozycja Kułaka w parterowych wymianach ale głównie próba silnych wymian w stójce Dowdy i jego braki kondycyjne. Kułak walczył luźniej z pełną swobodą i praktycznie wygrał walkę na punkty bez dogrywki. Ona podkreśliła tylko jego dominację a widzowie oglądali dodatkową porcję niezłego MMA w głównie w wykonaniu Kułaka.
Ośmioosobowy turniej wagi lekkiej był naprawdę dobrym technicznym widowiskiem. Widzom szczególnie, że w dwóch pierwszych pojedynkach zwyciężali Polacy Michał Mankiewicz (5-1) i Maciej Górski (10-4). Pierwszy wygrał swoją walkę ze Szkotem Paulem Reedem (14-7) a drugi efektownie znokautował Japończyka Kazuki Tokudome (5-2-1). Obaj spotkali się w półfinałowej batalii między sobą i lepszym tym razem był Górski wygrywając po niełatwej walce na punkty.
W drugiej połówce Danny van Bergen (8-8-3) z Holandii dość niespodziewanie pokonał Artura Sowińskiego (8-4) dominując w całej walce głównie siłą, choć Polak dzielnie walczył zarówno w stójce jak i parterze. Klasą dla siebie był zimny jak „fiński lód” pochodzący z północy Europy Niko Puhakka (20-10). Ponoć były neonazista, jako zawodnik MMA jest groźny dla wszystkich w Europie i pokazał nie tylko złowieszcze tatuaże, (jakie w niektórych krajach kazano by mu zaklejać plastrem, przy walkach) ale także zademonstrował kapitalną dyspozycję dusząc w drugiej rundzie Borysa Mańkowskiego (9-4), który poniósł czwarta porażkę z rzędu w karierze – co powinno być sygnałem alarmowym dla tego niewątpliwie utalentowanego zawodnika. W drugiej walce Fin metodycznie zdobywał punkty na Holendrze van Bergenie i jego zwycięstwo było zasłużone. Zapewne to on będzie faworytem walki finałowej do jakiej dojdzie w marcu 2011 na gali KSW „Rematch”.
Podsumowując galę w łódzkiej Atlas Arenie – była to już druga impreza MMA w tej hali i tym razem przy prawie pełnej hali co akurat dziwić nie powinno po tak dużej kampanii reklamowej w stacji Polsat i mediach. Niezła oprawa, dobre wyjścia zawodników mogły się podobać. Doping kibiców także kulturalny i wyważony, nawet w przypadku Marcina Najmana, którego polska publiczność nie znosi ale lubi go oglądać – od razu wiadomo kto jest tym który powinien oberwać w jej imieniu. Marcin do tej roli jako mistrz autopromocji nadaje się idealnie. Jego starcie z „Butterbeanem” byłoby chyba hitem medialnym ważniejszym od zdobycia pasa mistrza UFC przez jakiegokolwiek Polaka. To żart oczywiście ale kto wie? Może federacja KSW zdecyduje się na taki manewr, bo Ericowi podobało się w Polsce i chętnie by coś tu wygrał.
Jak na każdej gali nie brakowało wpadek i tu widzowie nie zostali rozczarowani przed najważniejszym wydarzeniem wieczoru. Kiedy przy okazji gali „Moosin” w Bostonie gdzie udział brał Mariusz Pudzianowski, pewna polska szansonistka odśpiewała hymn polski myśleliśmy, że nic gorszego już przytrafić się w tej materii przy międzynarodowej walce MMA nie może a jednak..tym razem wątpliwy zaszczyt trafienia pod ogień krytyki spotkało wykonanie hymnu amerykańskiego. W zasadzie trudno to komentować, ale organizatorzy powinni natychmiast przeprosić Erica Escha i amerykańskich gości, bo gdyby przytrafiło się to polskiemu fighterowi, larum byłoby wielkie u nas w kraju. Wiadomo jak ważne jest to dla każdego sportowca i nie ma co tu lekceważyć „Butterbeana”. Nawet my po gali otrzymaliśmy informację od czytelników by w imieniu fanów za naszym pośrednictwem przeprosić Erica. Niniejszym to uczynimy. Druga kwestia to komentarze na antenie typu „będziemy bić Butterbeana”. Jak wiadomo każdy zawodnik przyjeżdża tu po to by walczyć a nie po to by go tu bili a już na pewno nie na antenie telewizyjnej.
Podobnie rzecz ma się z oświadczynami jakie próbowano wymusić na Janie Błachowiczu po wygranej walce. Takie rzekomo romantyczne nutki wcześniej były już uskuteczniane przez kickboxerów i boxerów, więc po co wplatać już nieświeże pomysły w niezłą organizację widowiska? Gdyby takie zagranie odbyło się w UFC to cierpliwość kibiców zostałaby wystawiona na ciężką próbę. Ciężkimi próbami były też niektóre pseudo muzyczne atrakcje przy wejściach zawodników. „Śpiewać każdy może, jeden trochę lepiej drugi trochę gorzej” brzmi dowcipny tekst piosenki. My powiedzielibyśmy że każdy może być tym kim zechce – nawet raperem – tylko po co karać tym słuchaczy? Takie dwa wykonania dostrzegliśmy i nawet fani tego gatunku mieli uśmiech politowania na twarzy gdy dwaj gentelamani nawoływali do wyjścia swoich idoli. I to w zasadzie tyle tytułem podsumowania plusów i minusów gali. Tym razem tych pierwszych było zdecydowanie więcej i nie jest to gołosłowne.
By zachować obiektywizm i poprawność nawet jak na nasze zawsze dość krytyczne medium – wypada podkreślić zaangażowanie sztabu KSW w to przedsięwzięcie, doprowadzenie go do szczęśliwego finału i całkiem niezłego widowiska medialno sportowego jakie nam zaserwowano. Po 14-stu galach głównych Federacji można powiedzieć, że organizacja „się wyrobiła” i należą jej się podziękowania za wkład pracy i szczęśliwy finał w postaci KSW 14. Niniejszym składamy podziękowania w imieniu naszej redakcji czekamy na KSW 15 „Rematch”.
Komplet wyników
1. Michał Mankiewicz pokonał Paula Reeda przez decyzję 3-0
2. Maciej Górski pokonał Kazuki Tokudome przez KO w 1 rundzie (3:24 min)
3. Danny van Bergen pokonał Artura Sowińskiego przez decyzję 3-0
4. Niko Puhakka pokonał Borysa Mańkowskiego przez poddanie (anaconda choke) w 2 rundzie (3:59 min)
5. Przemysław Saleta pokonał Marcina Najmana przez poddanie (choke) w 1 rundzie (3:14 min)
6. Maciej Górski pokonał Michała Mankiewicza przez decyzję 3-0
7. Niko Puhakka pokonał Danny van Bergena przez decyzję 3-0
8. Krzysztof Kułak pokonał Daniela Dowdę przez decyzję 3-0
9. Jan Błachowicz pokonał Daniela Taberę przez TKO (zatrzymanie cornera) w 2 rundzie (4:19)
10. Mariusz Pudzianowski zwycięża przez TKO (uderzenia) w 1 rundzie (1:16 min)




















