Marcin Łepkowski – relacja z pobytu w Tajlandii polskiego zawodnika Muay Thai!
Moją podróż zacząłem 28 czerwca, wylatując z Krakowa do Wiednia, następnie do Dubaju w Emiratach i dalej lądując już w Bangkoku. Camp, który miałem na celowniku, to dobrze znany Polakom dzięki Pawłowi Słowińskiemu i Rafałowi Simonidesowi WMC Lamai Camp, na wyspie Koh Samui.

Na wyspę dostałem się 29 czerwca porannym samolotem z Bangkoku, 2 godziny potem leżałem już w łóżku odpoczywając po podróży przed pierwszym treningiem który zaczynał się o 17.00. Pierwszy trening na wyspie, pomimo dość późnej już godziny nadal gorąco, mimo że mocno świeci słońce – zaczynamy biegiem. Na oko, dystans około 4 km, po powrocie walka z cieniem i pierwsze starcia w sparingu bokserskim.
Po około 10 minutach, zmiana i czas na klincz, najpierw w parach, a potem już według hierarchii zawodników – jeden w środku a na około niego zawodnicy zmieniający się co 30sekund. Moim celem na pierwszym treningu było pokazać się z jak najlepszej i najsilniejszej strony, chciałem trenować u trenera Nokweeda Davy a wiedziałem, że nie poświęca on czasu tym, którzy się nie starają.
Po klinczowaniu czas na tarcze, na moje szczęście tym, który mnie zawołał był Nokweed z którym trenuje dzień w dzień i nie zapowiada się aby cokolwiek się zmieniło aż do mojego powrotu.
Po pierwszych paru sesjach treningowych, oznajmiono mi ze 8-mego lipca stoczę swoja pierwsza walkę. I tak też się stało – pierwszą walkę stoczyłem z Tajem na stadionie Chaweng.
Już tydzień po tej walce, 16 lipca stanąłem do kolejnego wyzwania – tym razem moim przeciwnikiem był o wiele bardziej wymagający niż Mongkonthon, mistrz wyspy Samui Thaneupetch. Po pięciu rundach ciężkiej walki sędziowie wskazali na zwycięstwo Taja, ku zaskoczeniu nie tylko mojemu ale także trenerów i publiczności. Parę osób po walce powiedziało mi, ze postawili na mnie zakłady – dlatego może łatwiej wygraną było dać Tajowi. Poniżej jedna z pięciu rund tej walki:
Niestety 5 rund na pełnym dystansie nabawiła mnie trochę kontuzji i obić. Moja stopa na drugi dzień wyglądała niezbyt przyjemnie:

Dlatego musiałem odpuścić około 3 dni treningów i powróciłem na salę powoli ćwicząc, najpierw tylko boks, potem dokładałem stopniowo partie ciała które coraz mniej mnie bolały, aż do pełnego wyleczenia. Po tej walce, zacząłem coraz ciężej ćwiczyć, oto jak wygląda jedna z rund na tarczach z Nokweedem Davy.
Aktualnie takich rund dziennie robię osiem, 4 rano i 4 wieczorem a do tego jeszcze codzienna dawka biegania, klinczu i sparingów.
Następną walką na stadionie Phech Buncha – Koh Samui stoczyłem 1-go sierpnia, z równie mocno doświadczonym Tajem Saaeknochai’em. Na szczęście ciężkie treningi z Nokweedem nadają dużo pewności siebie i tak też walkę skończyłem po dwóch rundach. Walka poniżej:
Po tym pojedynku od razu wróciłem na salę treningową, ponieważ już za 10 dni zapowiedziano mi kolejną walkę. 12 sierpnia stawiłem czoło kolejnemu już Tajowi Phetkaratowi – zapowiadanemu jako Mistrz Wyspy roku 2008 i 2009. W starciu ze mną wytrzymał zaledwie jedną rundę. Za wszelką cenę chciałem ponowić wyczyn naszego rodaka Rafała Simonidesa – który w jednej z walk zaserwował Tajowi KO łokciem po obrocie i… prawie mi się udało!
Kolejne starcie zaplanowane jest już na 22 sierpnia – będzie to rewanż z Thaneupetch’em, lecz tym razem nie mam zamiaru pozostawiać decyzji dla tajskich sędziów. Jeszcze tydzień ciężkich przygotowań i przede mną ostatnia walka przed powrotem do domu.
Pozdrawiam
Marcin Łepkowski





















