Smutny weekend w MMA?
Słowo klęska może nie jest właściwe ale na tle niezwykłych sukcesów jakie holenderski klub świecił, relegowanie Alistaira Overeema i idąca za tym utrata pasa mistrzowskiego w wadze ciężkiej jest prestiżową porażką nie poniesioną co prawda na polu sportowym a managerskim ale fakt jest faktem. Brylowanie w mediach i na ludowych festynach zamiast twardych walk pod dyktando nowego globalnego lidera sportów walki nie opłaciło się Holenderowi a przynajmniej tak wskazują pierwsze sondaże nastrojów decydentów.


Przegrana kobiecego numeru jeden w wadze koguciej czyli Marloes Coenen, która broniła tytułu przed zakusami Amerykanki Mieshy Tate potwierdziła zasadę, iż nieszczęścia chodzą parami. Marloes zrobiła sporo by tak nie było i chciała bronić honoru klubu do upadłego. W tym wypadku była to nieskuteczna obrona jedak. W upadkach wydatnie pomagała jej Amerykanka nazywana „Takedown” czego fanom tego sportu tłumaczyć nie trzeba. Marloes, która stała się światową gwiazdą kobiecego MMA w ciągu ostatniego 1,5 roku nie wytrzymała naporu i obaleń Amerykanki, która solidnie zapracowała na ten sukces i porażkę Holenderki.
Tak więc można rzec, że w MMA strata dwóch pasów przez jeden team przebiła być może nawet klęskę Fiodora Emelianenko, który w ramach tej samej organizacji Strikeforce doznał trzeciej porażki z rzędu z dużo lżejszym i dużo starszym Amerykaninem Danem Hendersonem. Oczywiście można winić sędziego za szybkie przerwanie walki, ale ten sport tak ma że sędzia w dowolnym momencie może to zrobić a Rosjanin jest trzecim najbardziej przegranym tego weekendu a być może największym.
Rosyjska prasa nie była tym razem tak pobłażliwa jak w dwóch poprzednich porażkach z Werdumem (błąd) i Silvą (różnica wagi). Oleg Taktarov, Alexander Shlemenko i Alexei Oleinik ostrzegali, żeby nie nie doceniać Hendersona i ich czarne słowa się ziściły. Największe media w kraju „pojechały” po Fiodorze wytykając błędy jakie popełniono od braku aklimatyzacji po utratę głodu walki co było widoczne gołym okiem. Dawny Fiodor nie przewróciłby się po podbródkowym z tyłu – twierdzi wielu dziennikarzy, którzy tym razem byli z nim w Chicago. Wielu Rosjan (bogatych) poleciało na tę walkę z Rosji a część dotarła z Brighton Beach w Nowym Jorku a nawet z Kalifornii do hali Sears Centre w Hoffan Estates. O ich rozczarowaniu nie trzeba nawet mówić. Najsilniejszy fighter planety przegrywający z podstarzałym zapaśnikiem, który nawet nie był mistrzem świata czy olimpijskim w zapasach to wyjątkowy policzek dla narodu, który nadal w sporej części wierzy, że u nich wszystko jest „największe, najlepsze i najsilniejsze” – od złóż ropy poprzez prezydenta po Fiodora.
O przyszłości rosyjskiego mistrza myśli teraz z obawą i niedowierzaniem wielu fanów, którzy ufają nadal w jego legendę i ciężko im przyjąć do wiadomości, że jego czas minął bezpowrotnie jak legenda organizacji Pride. To co sprawdzało się w Japonii nie musi sprawdzać się w USA. Wszak nawet świetne japońskie odbiorniki radiowe mogą pracować na różnych falach i niekoniecznie dobrze w Ameryce. Jedno jest pewne legenda nie umarła, bo trudno przecenić dokonania Rosjanina, ale jego czas minął.
Fiodor zadumany w religijnych rozmyślaniach, mający kolejne dzieci i sporą sumę na koncie oscylującą w pobliżu zarobionych kilku (?) milionów dolarów nie ma już głodu i tego zęba, który go wyróżniał na tle szarej masy fighterów. Ten atrybut został gdzieś zapewne sprzedany lub zagubiony po drodze. Ciężko będzie to odbudować i wie coś o tym np. Andrei Arlovski, który był mistrzem UFC a dziś jest cieniem dawnego „Pitbulla”. To smutny moment dla Fiodora, smutny dla fanów i smutny weekend dla MMA, ale widowisko nic nie straciło na tym, bo dramaty i porażki są częścią tego sportu. Tak to już jest i jest w tym swoiste piękno. Wiadomo jednak na pewno ponad wszelką wątpliwość, że przynajmniej Miesha Tate i Dan Henderson są dziś w szczęśliwym nastroju.






















