UFC 127: wycieczka do Sydney zakończona!
Pierwszą walką na gali UFC 127 był występ Polaka Macieja Jewtuszko. Jak sami pisaliśmy w wielu tekstach, Jewtuszko wydawał się być zawodnikiem, który ma warunki, aby bić się z najlepszymi w wadze lekkiej UFC. Niestety, ale po raz pierwszy Polak zawiódł nasze oczekiwania. Znany z agresywnego stylu Maciej walczył tym razem bardzo zachowawczo, unikając ataków, nie broniąc obaleń, a pierwszej rundzie nawet kładąc się samemu na plecy. Dość jednowymiarowy Warburton pokazał ogromne braki w zapasach Szczecinianina, który nie obronił żadnego obalenia. Niestety, ale z takimi zapasami Jewtuszko nie ma na razie czego szukać w UFC, gdzie waga lekka jest wypełniona wieloma świetnymi zawodnikami, którzy zapasy trenowali w amerykańskich college’ach a nie na angielskich matach, tak jak Warburton.

Kolejnym zwolnionym z UFC będzie zapewne Chris Tuchschrerer, który mimo treningów z Brockiem Lesnarem, nie dał rady regularnie sprowadzać Marka Hunta. Nowozelandczyk wykorzystał chęć Amerykanina do walki w stójce, gdzie znokautował go w drugiej rundzie i najprawdopodobniej wyrzucił go z pracy w UFC. Dodatkowo Hunt zarobił bonus za „Nokaut Wieczoru” a to było nie było dodatkowe 75 tysięcy dolarów i ogromny prestiż dla byłego mistrza K-1 i weterana Pride. Forma obu nie napawała optymizmem i trochę przypominała walki „Deep Megaton”, gdzie opaśli fighterzy walczą z ogromnym sercem i kiepskimi umiejętnościami.
Tak jak my pokładaliśmy nadzieję w Jewtuszko, tak Australijczycy spodziewali się, że George Sotiropulos wywalczy sobię drogę do pasa wagi lekkiej, szybko pokonując Dennisa Sivera. Niestety, Rosjanin z niemieckim paszportem przez trzy rundy obijał Australijczyka, który tak jak Jewtuszko, pokazał ogromne braki w zapasach, które nie pozwoliły mu obalić Sivera. Co-main event gali, którym była walka Michaela Bispinga z Jorge Riverą też zaskoczył, pozostawiając wiele niesmaku. Anglik już w pierwszej rundzie mocno faulował Riverę, kopiąc nielegalne kolano na głowę, kiedy przeciwnik podnosił się z ziemi. Od tego momentu Rivera nie wyglądał już za dobrze i w drugiej rundzie sędzia został zmuszony do przerwania pojedynku przez TKO. Mimo zwycięstwa Bisping po raz kolejny pokazał, że jego styl walki jest nadal dziurawy i przyjął dwa mocne prawe ciosy od Rivery, sam nie potrafiąc znokautować mocno zamroczonego po faulującym kolanie przeciwnika. Z jeszcze gorszej strony „The Count” zaprezentował się po walce, opluwając trenerów Rivery. Nie ma jednak co liczyć na wielkie kary ze strony UFC, dla których Bisping jest ostatnim Anglikiem, który ma umiejętności, pozwalające wystawiać go do walk w main eventach. Miejmy jednak nadzieję, że w następnej walce dostanie przeciwnika, który jest mu bliżej wiekiem i umiejętnościami, niż jednowymiarowy i już bardzo wyeksploatowany Jorge Rivera.
W ostatniej walce mieliśmy kolejną niespodziankę. Ważący 76 kg BJ Penn, który zdecydowanie nie jest naturalnym zawodnikiem kategorii półśredniej, w dwóch pierwszych rundach bardzo dobrze radził sobie z Jonem Fitchem, którego obalał, a następnie kontrolował w parterze, będąc blisko poddania. Fitchowi udało się jednak zdominować trzecią rundę, którą spędził będąc w gardzie rywala, obijając go łokciami i ciosami. Mimo wszystko walka ta udowodniła, że Jon Fitch nie jest w żaden sposób gotowy na title-shota, ani sportowo, ani marketingowo. Fitch wydaje się nie być zdolny do zakończenia żadnej walki w swojej karierze przed czasem. W ostatnich dziewięciu pojedynków, które odbywały się na przestrzeni czterech lat Fitch nie zakończył żadnej (!) walki przed czasem, przez co fani niezbyt mają chęć go oglądać. Od strony sportowej zawodnik AKA pokazał, że nawet zawodnik wagi lekkiej, jak BJ Penn potrafi go regularnie obalać, co jasno daje nam odpowiedź na to, że Fitch nadal zapaśniczo odstaje od posiadającego najlepsze obalenia w UFC George’a St. Pierre’a. W ten sposób marzenia o tytule Jon Fitch musi odłożyć na półkę i starać się dać fanom taką walkę, która w końcu potrwa mniej niż 15 minut.

Gala to także dziwne werdykty jakie boleśnie na własnej skórze odczuł Japończyk Riki Fukuda. Ogólnie panuje przeświadczenie, że „Japończycy nie radzą sobie w klatce”. Ten Japończyk akurat radził sobie bardzo dobrze zaliczając całe serie obaleń w walce z Nickiem Ring i kontrolując pojedynek. Diabli wiedzą czym powodowali się sędziowie bardziej przy punktowaniu pojedynku – czy na opak widzianymi wydarzeniami w octagonie czy też dali ogromny bonus Amerykańskiemu zawodnikowi za nazwisko nieodłącznie związane z walkami. Tak czy tak kolejny raz oglądali inny pojedynek niż wszyscy widzowie.
Galę uratowała walka debiutującego Briana Ebersole i Chrisa Lytle. Obaj są Amerykanami, ale Ebersole często nawiedza Australię i jest tu niezwykle lubiany za mało standardowy styl walki. Poza tym jest mistrzem najlepszej australijskiej CFC a jego walka w 2008 roku z Hectorem Lombardem przeszła do miejscowej legendy. Lytle przeszedł operację tuż przed galą i to częściowo może go tłumaczyć, że dał się zdominować w tym pojedynku, chociaż on po walce po męsku nie wnosił tego jako swoje alibi. Pojedynek podobał się publiczności i to jest najważniejsze. Dodatkowo został uznany za „Walkę Wieczoru” co wynagrodziło obu zawodnikom spory trud jaki wnieśli w octagonie.




















