UFC: na koniec dnia kasa musi się zgadzać!
Dodatkowo kontuzja Rashada Evansa (15-1 MMA, 10-1-1 UFC), dość skrzętnie ukrywana niemal do chwili gali i propozycja dla Quintona Jacksona (31-8 MMA, 6-2 UFC), aby to on walczył z aktualnym mistrzem Mauricio Rua (19-4 MMA, 3-2 UFC) potęgowały wrażenie pospolitej łapanki. Najbardziej skorzystał na tym Jon Jones (12-1 MMA, 6-1 UFC), któremu publicznie tuż po zwycięstwie w sobotę rzucił wyzwanie wypchnięty niemal na siłę do klatki „Shogun”. Rua chyba nie był tym faktem specjalnie szczęśliwy, ale pokazał, że przynajmniej w kwestii angielskiego był na tę okoliczność przygotowany. Brazylijczyk, o dziwo wygłosił gotową formułkę i wyszło to bardzo składnie.

Nie chodzi bynajmniej o to, że Rua bał się Jonesa, ale raczej chciał się sprzedać lepiej marketingowo czyli mieć pojedynek z „Rampage” Jacksonem, który jak wiadomo daje określoną ilość sprzedanych PPV. Nuworysz Jon Jones nie może się tu z nim absolutnie równać. Rua dał wyraz rozżaleniu w wywiadzie dla brazylijskiego Tatame.com, mówiąc że nie rozumie Quintona. Ten zrewanżował się stwierdzeniem, że nie będzie brał walki na cztery tygodnie przed dowiedzeniem się o niej. Z kolei Rashad Evans, który był pretendentem numer jeden nie wyobraża sobie by bić się z Jonem Jonesem a jego zdaniem on wygra walkę z „Shogunem”. Jones jest jego przyjacielem i Evans w imię przyjaźni gotów jest być mniejszym lub większym czyli wejść do kategorii ciężkiej lub średniej – to poświęcenie godne jest zachwytów.
Jeśli dodamy do tego puszczane systematycznie przed galą informacje o możliwej walce Andersona Silvy z Georgesem St. Pierre’m i to jeszcze zanim Vitor Belfort został trafiony kapitalnym front kickiem, który chyba opatentuje Steven Seagal – to wyraźnie widać, że w tym chaosie jest metoda i każde rozwiązanie było brane pod uwagę. Nie trzeba też długich narad i przymiarek by fighterzy chcieli walczyć ze sobą, chociaż część z nich szuka wymówek by wyjść z twarzą.
Najbardziej deklaratywny w tej sytuacji pozostaje nadal „Shogun” Rua, który może bić się z każdym i każdej porze (jak to w Chute Boxe). W przypadku zwycięstwa 19 marca na UFC 128 z Jonesem będzie czekał na wynik walki GSP vs. Shields, potem GSP vs. Anderson Silva i zmierzyć się chce z Andersonem, mimo przyjaźni bo jest profesjonalistą. Najciekawsze będzie jak do gry wejdzie Jack Shields, który może (choć nie musi) pokonać GSP. Tak więc od kombinacji „nazwiskowo – tytułowych”, kto, z kim i o co, oraz dlaczego może rozboleć głowa. Głowa na pewno nie rozboli Danę White, jego szefa Lorenzo Ferttitę i Joe Silvę matchmakera UFC. Niezależnie od „kto, z kim i dlaczego”, każda walka będzie hitem i przyniesie sukces finasowy, bo wiadomo, że oprócz dobrej zabawy (dla fanów) „na koniec dnia kasa musi się zgadzać”.




















