Zuffa dorżnęła watahę (Golden Glory)!
Sprawa zaczęła się od odmowy występu Alistaira Overema w prestiżowym turnieju Strikforce Heavyweight Grand Prix w dniu 10-go września twierdząc, że nie zdąży się przygotować i jest kontuzjowany. Tak naprawdę prawdopodobnie bał się przegranej i jej konsekwencji z potężnym Brazylijczykiem Antonio Silvą. W międzyczasie brylował w mediach twierdząc, że jest najlepszym fighterem świata i najchętniej sprawdziłby się z Cainem Velasquezem mistrzem UFC etc. Ponadto zaczął niezbyt poważne deklaracje o występie w boksie i to od razu z braćmi Kliczko. Te deklaracje składane były głównie w Polsce. Ostatnią zagrywką managmentu i samego Overeema była informacja, iż wystąpi on w październiku na gali w Moskwie.
Gala bez miejsca (hali) i dokładnego terminu była była prawdopodobnie blefem obliczonym na pokazanie kto tu rządzi lub ambicjonalnym ruchem. Władze Zuffa jednak potraktowały to poważnie, bo nie od dziś Dana White i reszta ekipy z Las Vegas podkreślają, że „to My a nie fighterzy rządzą organizacją i jej wydarzeniami”. Holendrzy najwidoczniej źle obliczyli lub nie docenili powagi sytuacji. Być może nie udało im się zauważyć zmian na rynku MMA i tego, że po zakupie Strikeforce przez Zuffa konglomerat Strikforce/UFC nie zamierza tolerować pojedynczych ambicji zawodników czy nawet całych teamów, które chcą pogrywać sobie z decyzjami władz.
Wydaje się, że zastosowano w tym wypadku odpowiedzialność zbiorową nie tylko za zachowanie Overeema, ale jest to konsekwencja gry jaką podjęli Martijn De Jong i Bas Boon. W sumie należało się tego spodziewać i Holendrzy mają otwartą drogę i wybór na słabiutkiego Bellatora lub upadającą japońską FEG. Mają też własne gale Glory i mogą się w nich realizować. Jedynym, któremu na razie udało się wynieść cało głowę z tej „rzezi niewiniątek” jest Rosjanin Sergey Kharitonov ale to raczej tylko odroczenie jego eliminacji do momentu walki z Joshem Barnettem. By pozostać w Strikeforce musiałby wygrać z Amerykaninem. Jest to trudne do wyobrażenia sobie, ale kto wie?
